Nie bede Wiśnia i wreszcie coś napisze, a okazja do tego nie licha!
O 18.50 pół roku temu - przyszła na świat moja śliczna mała córeczka...
Wspominając ten dzień...
O 5.30 odeszły mi wody, we śnie, niespodziewanie. Zeskoczyłam z łóżka jak oparzona by nie zalac całego łóżka. I jak na tak duży brzuch zrobiłam to całkiem zwinnie ;) Pobiegłam do wanny budząc krzykiem S. On jak by go gonili zaczął biegac po domu, zdenerwowany na potege, dzwonił do mojej koleżanki położnej ale ona nie odbierała. Wiec świrował jeszcze bardziej, jeszcze szybciej biegał po domu by dopakowac torbe. A ja śmiałam sie w głos stojąc w wannie. Nic mnie nie bolało wiec co sie miałam stresowac? ;) A w końcu jak sie chciało zajśc w ciąże - trzeba było też urodzic dziecko - wychodziłam z założenia ;) Koleżanka wreszcie odebrała i powiedziała, że bedzie po Nas za 20 minut. Pracuje w szpitalu w którym rodziłam.
Troszeczke zmoczyłam jej auto - nie ma co ;) Przy każdym hamowaniu ja: "Ups, przepraszam, wypierzemy Ci jakoś samochód" ;) Co by było gdybym miała jechac taxówką - nawet nie chce myślec!
Dojechaliśmy. Kiecka przyklejona do tyłka, od pasa w dół mokra i dalej sie leje ;) Weszliśmy na izbe przyjec.
Ja: S. błagam - popros o mopa i posprzątaj tą kałuże!
On: Możesz sie skupic na tym, że rodzisz!
Pielegniarka: Spokojnie, to sie zdarza...
Dostaliśmy pojedynczą, wypasioną sale. Do 14 nic sie nie działo, lekkie, prawie niezauważalne skurcze.
Koleżanka: Tutaj na monitorze jak rośnie liczba to znaczy, że masz skurcz...
Ja: Łeee to tak może byc, nie boli...
Koleżanka: Bo masz takie do 40, a bedziesz miała takie do 160 jak sie rozbuja...
Ja: Coooo?????
;)
Podłączyli mi oxytocyne bo samo sie bujac nie chciało...
I bardzo szybko sie po niej rozbujało!
Ja: S. ale mnie bolą plecy!!! Chyba sie musze przekrecic...
Bo skurcze nie były z brzucha tylko z krzyża. Ból nie z tej ziemi! Jakby mi ktoś kregosłup na kole rozrywał! Wymiotowałam, słaniałam sie, wyłam w głos... I tak kilka godzin. Pot lał sie strumieniami, traciłam kontakt z otoczeniem, nie byłam w stanie wykonac najprostszego polecenia. Byłam w swoim świecie bólu... I gdyby nie S. na prawde nie dałabym sama rady! Spokojny, pomocny - masował, podtrzymywał, oddychał ze mną, mówił, że "jestem dzielna i dam rade, że jeszcze chwila i urodze". Kłamał jak z nut, ale było mi to wtedy bardzo potrzebne!
Na parcie zbiegło sie kilka osób, lekarka, 3 położne i moja koleżanka. Rach, ciach i po sprawie. Była 18.50. Zobaczyłam JĄ... I zaczełam beczec...
Zważyli, zmierzyli - 3510, 55 cm...
Gdzieś jeszcze w tle zostałam poproszona o parcie łożyska, ale nic mnie już nie obchodziło...
Bo była...
Położyli mi ją na piersi, zaczeła ssac swojego kciuka... W sali było słychac tylko "cium, cium". Brudna, umazana a śliczna jak z obrazka. Zostaliśmy w 4ke... Ja, S., koleżanka i moje maleństwo. A niedługo i koleżanka poszła. Zostały dwie najbliższe mi JUŻ osoby...
Mineło pół roku. Ten czas tak szybko płynie. Dziś moja Polula koziołkuje z brzucha na plecki, rwie sie do siadania i raczkowania a stopy są tak pyszne według niej, że tylko czeka, żeby zdjąc skarpetochy i zaczyna sie gimnastyka żeby sie w buzi znalazły...
I wiecie co... Kurcze, bolało jak szlag! Ale było warto! Ten ból miał sens! Było magicznie... Kiedy o tym myśle mam ciary i jestem wzruszona.
6 stycznia mineło 10 lat jak pisze bloga, ale kto by to liczył. Nawet nie jestem w stanie już tego udowodnic od kiedy skasowali blogi... ;)